„Zaledwie dwie godziny temu siły powietrzne państw sprzymierzonych rozpoczęły atak na cele militarne na terenie Iraku i Kuwejtu. W momencie kiedy mówię te słowa ataki cały czas trwają. Siły lądowe nie są obecnie zaangażowane.”
prezydent George Bush – wystąpienie telewizyjne do narodu 16.01.1991
W nocy z 16 na 17 stycznia 1991 rozpoczęła się operacja Pustynna Burza. Jej celem było wyzwolenie Kuwejtu spod irackiej okupacji, po błyskawicznej inwazji, jaka miała miejsce 2 sierpnia 1990 roku. Początkowa misja ochrony Arabii Saudyjskiej przerodziła się w jedną z największych wojen lotniczych. Pod dowództwem generała Chucka Hornera siły powietrzne USA i państw sprzymierzonych wykonały ponad 100 tysięcy misji bojowych nad Irakiem i Kuwejtem. Oto jak wyglądał dzień pierwszy.
Task Force Normandy
Na ponad pół dnia przed wyznaczoną godziną ataku (H-hour) z Luizjany wystartowały bombowce B-52 z ładunkiem pocisków powietrze-ziemia typu Cruise. Około 2.5 godziny przed atakiem w powietrze wzbiło się dziesięć myśliwców bombardujących F-117, mając do przebycia 1000 mil do celu w sercu Bagdadu (przewidywano, że kilka z nich na pewno nie wróci).
Odpowiednio wcześnie swoje działania rozpoczęły też okręty wojenne zgrupowane w Zatoce Perskiej i na Morzu Czerwonym, odpalając pociski Tomahawk. Tak naprawdę jednak pierwsza w boju była grupa oznaczona jako Task Force Normandy.
Task Force Normandy tworzyły dwie grupy czterech śmigłowców AH-64 Apache oznaczone jako Team Red i Team White. Każdą z nich prowadził helikopter Sikorsky MH-53 Pave Low wyposażony w wyrafinowaną aparaturę nawigacyjną do lotów w nocy. Celem Apachów były dwa radary wczesnego ostrzegania oznaczone kodowo: Nebraska i Oklahoma. Ich zniszczenie miało diametralnie ułatwić poruszanie się innym samolotom po irackim niebie, otwierając swego rodzaju korytarz do Bagdadu.
W 1991 roku Apache nie były jeszcze testowane w boju. Tak, jak F-117, były eksperymentem generałów i leciały na swój pierwszy sprawdzian. Początkowo plan zakładał szturm komandosów sił specjalnych na oba kompleksy radarów, ale generał Schwarzkopf nalegał na totalną destrukcję obiektów. Radary były oddalone od siebie o 70 mil.
Na 7 mil przed celem śmigłowce Pave Low zawisły w powietrzu i porozrzucały na ziemi światła chemiczne, oznaczając miejsce oczekiwania dla Apachów, po czym błyskawicznie zawróciły w kierunku Arabii Saudyjskiej. AH-64 ustawiły się w formacji Line-Abreast i rozpoczęły obserwację obiektów przez urządzenia widzące w podczerwieni FLIR. Oświetlone jak zawsze budynki wskazywały, że dla Irakijczyków była to noc, jak zawsze.
Piloci Apachów przez wiele tygodni ćwiczyli atak na makietach zbudowanych gdzieś pośrodku saudyjskiej pustyni. Nagle światła wokół budynków zgasły. Coś zaalarmowało żołnierzy. Do H-Hour brakowało jednak tylko sekund. Strzelcy oznaczali już cele laserem dla pocisków Hellfire. Dowódca White Team wydał polecenie przez radio: „Party in ten” (impreza za 10 sekund). Po chwili w kierunku celów poleciało 27 Hellfire’ów, 100 rakiet niekierowanych Hydra i 4000 nabojów z działek Apachów, zostawiając na miejscu jedynie płonące ruiny. Apache wykonały swoją misję.
Kruki spisane na straty
Nad najeżoną ponad 3 tysiącami baterii AAA i licznymi stanowiskami SAM-ów stolicą Iraku nie mogły na razie latać żadne samoloty oprócz „niewidzialnych” F-117. Nikt jednak nie wiedział, czego można się tam spodziewać. Na dwie minuty przed atakiem Nighthawków, dzięki korytarzowi otworzonemu przez Apache, do Bagdadu miały również wlecieć samoloty EF-111 Raven, uruchamiając swoje silne zakłócacze. Miało to odciągnąć uwagę operatorów radarów i baterii rakiet przeciwlotniczych od F-117. Zadanie mógł wykonać jeden samolot, ale wysłano aż trzy EF-111 Raven. Po prostu liczono się ze stratami i trzy maszyny miały dać pewność, że chociaż jeden wykona swoje zadanie.
Trzy kompletnie bezbronne „Kruki” leciały w stronę Bagdadu na wysokości 400 stóp, stając się pierwszymi konwencjonalnymi samolotami nad stolicą Iraku. Co ciekawe, piloci zauważyli patrol irackich myśliwców, których piloci kompletnie nie mieli pojęcia o obecności nisko lecących Ravenów. Nagle Irakijczycy zawrócili, choć ich intencje były niejasne. Jeden z EF-111 błyskawicznie wzbił się w górę i rozpoczął hałasowanie, świadomie wybierając rolę przynęty dla myśliwców. Pozostała dwójka mknęła do punktu rozpoczęcia zakłócania.
Duchy nad Bagdadem
F-117 z dywizjonu 415 TFS krążyły 15 tysięcy stóp nad miastem, gdy nagle ożyły wszystkie działka przeciwlotnicze. Jeden pilot wspomina, że wyglądało to tak, jakby „na każdym dachu strzelał karabin”. Nighthawki latały pojedynczo, starając się tworzyć jak najbardziej nieprzewidywalne tory lotu. Punktualnie o 3:00 w nocy lokalnego czasu kapitan Dolson zwolnił bombę GBU-27 Paveway III na międzynarodowe centrum komunikacji w Bagdadzie, obsługujące ponad połowę wymian wiadomości między krajowymi siłami militarnymi, wszystkie linie telefoniczne i połączenia satelitarne. Stratedzy koalicji nazwali ten budynek „AT&T building”.
Przygotowana specjalnie dla samolotu F-117 bomba GBU-27 o możliwościach niszczenia bunkrów („Bunker Buster”) przebiła się na dolne piętra i dopiero tam eksplodowała. Minutę później major Leatherman zrzucił dwie GBU-10 Paveway II celując w górne piętra. AT&T building przestał istnieć, co zapisało się w historii słynnym momentem, gdy nadająca na żywo z Iraku telewizja CNN o godzinie 3:02 straciła obraz. Pozostałe F-117 niszczyły inne kluczowe obiekty obrony przeciwlotniczej i komunikacji, by otworzyć drogę setkom zwykłych samolotów tłoczących się w tym momencie wokół latających cystern. Na siedemnaście „inteligentnych” bomb z pierwszej fali nalotów F-117, trzynaście trafiło w swój cel. Wszystkie samoloty wróciły do bazy bez draśnięcia.
Destrukcja „toporkami”
Po odlocie F-117 nad Bagdadem pojawiły się wystrzelone dawno temu z okrętów pociski samosterujące Tomahawk. Lecąc nisko nad ziemią w trybie TRECOM (Terrain Contour Matching), omijały wszelkie przeszkody, jak i ewentualne wykrycie przez radary. 122 pociski uderzyły w takie cele, jak siedzibę partii Baath, fabrykę SCUDów czy pałac prezydencki Saddama. Jeden z brytyjskich dziennikarzy był świadkiem, jak lecący nisko Tomahawk przemknął obok balkonu jego pokoju hotelowego, zanim uderzył w budynek ministerstwa obrony.
Część Tomahawków była wyposażona w ściśle tajną, „niezabójczą” głowicę KIT-2. Zamiast ładunków wybuchowych były w niej paski włókna węglowego przypominające łańcuchy na choinkę. Tomahwaki rozrzucały je nad elektrowniami powodując spięcia w transformatorach, przeciążenia w obwodach i ogólną awarię prądu na coraz większym obszarze. Zestaw KIT-2 dowiódł swojej siły kilka lat wcześniej, gdy marynarka podczas ćwiczeń rozrzuciła włókna tak niedbale, że wiatr zniósł je na tereny Orange County na wschód od Los Angeles, zostawiając bez prądu znaczną liczbę mieszkańców.
Dopiero deszcz Tomahawków obudził baterie rakiet przeciwlotniczych SAM – największy postrach samolotów koalicji.
Ekipa „Poobaha” – Łasice i inni
Generał Larry „Poobah” Henry był odpowiedzialny za operacje SEAD, czyli stłamszenie obrony przeciwlotniczej wroga. W Wietnamie, na ponad 2000 strąconych samolotów tylko niewielki procent zniszczono w walkach powietrznych. Ogromna większość była ofiarami radzieckich pocisków SAM, których Irak miał mnóstwo. Misje SEAD były więc kluczowe w pierwszej fazie Pustynnej Burzy i nic dziwnego, że wyznaczono do nich pioniera operacji Dzikich Łasic z Wietnamu i dowódcę dywizjonu Wild Weasels w samolotach F-4G Phantom.
Poobah był zafascynowany akcją Izraelczyków nad Doliną Bekaa (opisaną TUTAJ) i w podobny sposób chciał działać w Iraku. Jego plan przerodził się w ogromną operację marynarki US Navy i sił powietrznych USAF o nazwie Scathe Mean, ale większość planistów nazywała ją nieoficjalnie „Poobah’s Party” (Impreza Poobaha). O 3:48 piloci rozpoczęli „zabawę”.
O tej godzinie operatorzy irackich radarów zobaczyli na swoich ekranach masę kontaktów. Nie były to jednak uzbrojone w bomby F-111 i F-15E. Poobah powtórzył taktykę Izreala, więc do boju wyruszyła najpierw masa dronów wystrzelonych przez samoloty A-6 Intruder. W tamtych czasach były to oczywiście nieco bardziej prymitywne maszyny, w zasadzie bezzałogowe szybowce udające na niebie prawdziwe samoloty. Wszystko jednak zadziałało jak trzeba – wkrótce z wyrzutni wystartowało sporo rakiet SAM kierując się w stronę swojej przynęty.
Szybowce zdołały lecieć tylko przez 60 mil, po czym spadały w dół niezależnie od trafienia. Operatorzy SAM-ów świętowali sukces za sukcesem, ale tak naprawdę byli pionkami w grze Poobaha. Włączone radary namierzające drony były teraz wystawione jak na tacy dla kryjących się do tej pory z tyłu samolotów F/A-18 Hornet z US Navy i Marinesów uzbrojnych w pociski AGM-88 HARM.
Siły powietrzne USAF współdziałały z Hornetami marynarki, dlatego za armią dronów lecących od południa do Bagdadu podążały już Phantomy dywizjonów Dzikich Łasic, również wyposażone w HARM-y. Po chwili w powietrzu znalazło się łącznie ponad 70 pocisków HARM. Ponad połowa z nich trafiła w cel. Ekipa Poobaha po tym rozproszyła się na liczne małe zespoły, kontynuując ataki na nieco bardziej odległe cele w rejonie. Tu również zniszczono około 50 procent obiektów.
Iracka obrona przeciwlotnicza otrzymała taki cios, że operatorzy radarów już nigdy nie zostawiali ich włączonych na dłużej niż parę sekund. Później amerykańscy piloci musieli jedynie krzyknąć przez radio „Magnum” (sygnał wystrzelenia HARM-a), by podsłuchujące ich baterie SAM w okolicy zostały natychmiast wyłączone. Niebo na Irakiem powoli otwierało się dla głównej siły uderzeniowej.
Orły i mrówkojady
Z mocno przetrzebioną obroną przeciwlotniczą i sporą liczbą EF-111 Raven zakłócających pracę reszty radarów, do akcji wyruszyły bombowce F-111 Aadvark i F-15E Strike Eagle. Ich celem były wyrzutnie rakiet SCUD w bazach lotniczych oznaczonych kodowo H-2 i H-3. Pasywne działanie Ravenów musiało być wspomagane wsparciem siłowym, dlatego nad bombardującymi F-15E czuwały dwa klucze myśliwców F-15C. Wkrótce jeden z nich, pilotowany przez kapitana Roberta „Cheese’a” Graetera zaliczył pierwsze zestrzelenie tej wojny, gdy rakieta Sparrow strąciła iracki F-1 Mirage.
Drugi Mirage, prawdopodobnie z tego samego klucza, co pierwsza ofiara, zaczął nagle ścigać jednego z zakłócających Ravenów. Po chwili w kierunku lecącego na wysokości 400 stóp EF-111 zaczęła lecieć rakieta powietrze-powietrze. Robiąc gwałtowny unik przy 5G Raven cudem wymknął się śmierci, ale było to chwilowe zwycięstwo – Mirage nie odpuszczał.
W tym momencie mknący nisko samolot zauważył Greater. Nie miał pojęcia o walce Ravena z Miragem – po prostu pomknął za kolejną zdobyczą. Pilot Mirage’a w końcu dostrzegł znacznie groźniejszą maszynę, ale będąc poniżej 500 stóp i ciągle zaangażowanym w pościg za „Krukiem”, wpadł w pułapkę. Nie dał rady ominąć terenu i rozbił się sam w wielkiej kuli ognia. „Cheese’owi” zaliczono to, jako zestrzelenie wroga, tyle że przez wymanewrowanie (maneuvering kill), bo to jego pojawienie doprowadziło Mirage’a do katastrofy.
Śmierć asa
Inny F-15C pilotowany przez kapitana Jona Kelka wykrył cel oddalony o jakieś 30 mil, sam jednocześnie dostając sygnał, że sam został namierzony przez jakiś radar. Rozpoczęła się wojna nerwów „kto jest kto”, bo przy kilkuset samolotach koalicji w powietrzu nic nie było jasne od razu. System IFF w F-15C pokazał „wroga”, ale Kelk musiał się upewnić. Zanim dostał potwierdzenie z AWACS-a, śledzony samolot zaczął przygotowywać się do ataku. Raptownie zwiększył pułap z 7 do 17 tysięcy stóp i ewidentnie manewrował tak, by mieć przewagę nad Kelkiem.
Kelk profilaktycznie wystrzelił pocisk AIM-7 Sparrow i jednocześnie sporo pasków folii chaff. Sam był zaskoczony, gdy po 10 milach lotu pocisk z pewnością trafił w cel -zobaczył około 5 sekundowy, biały rozbłysk. Później doniesiono mu, że był to MiG-29 z, najprawdopodobniej, weteranem wojny iracko-irańskiej, kapitanem Omarem Gobenem, który miał trzy zestrzelenia na swoim koncie.
W międzyczasie kolejny pilot F-15C, kapitan Steve Tate, eskortował ekipę Phantomów Poobaha, gdy na radarze pojawił się klucz samolotów. Zanim AWACS zdążył potwierdzić ich przynależność, maszyny uciekły do bazy. Tate poleciał za innym celem, który nie był potwierdzony przez IFF, ale szybko okazało się, że to jeden z EF-111 Raven. Wracając do punktu patrolowania wykrył kolejny cel na wysokości 8 tysięcy stóp, który nie odpowiadał tym samym kodem IFF. Wystrzelony Sparrow dosięgnął kolejnego Mirage’a F1.
Zmienne szczęście Szerszeni
Drużynę sześciu F/A-18 Hornet z dywizjonu VFA-81 Sunliners na lotniskowcu USS Saratoga od początku prześladował pech. Jeden z samolotów zawrócił przez problemy z radiem. Drugi miał awarię przesyłu paliwa ze zbiorników zewnętrznych. Do misji wyruszyła czwórka samolotów obwieszona czterema bombami Mk-84, centralnym zbiornikiem i zestawem rakiet powietrze-powietrze. Stanowiły część większej grupy wyznaczonej do ataku bazy lotniczej H-3.
Nad nimi czuwały F-15C Eagle, o których chyba nie mieli pojęcia „bandyci”, gdy wyruszyły do ataku na znacznie liczniejszą grupę Hornetów. Dwa Migi-29 zapłaciły za tę próbę najwyższą cenę, a zestrzelenie poszło na konto F-15. Trzydzieści mil dalej E-3 Hawkeye zidentyfikował dwa Migi-21 Fishbed, które kierowały się wprost na Hornety z prędkością naddźwiękową.
Porucznik Mark Fox przełączył Horneta w tryb A/A i zalockował jednego z Migów. To samo zrobił lecący w jego formacji Nick „Mongo” Mongillo z MiGiem po lewej. Fox wystrzelił Sidewindera, ale szybko stracił go z oczu. Dla pewności odpalił więc AIM-7 Sparrow. Niepotrzebnie, Sidewinder trafił w cel i Sparrow wleciał w kulę ognia. Mongo zrobił to samo, od razu strzelając Sparrowem, który również okazał się celny. Całe starcie trwało mniej niż minutę. Hornety wróciły na kurs i zrzuciły swoje Mk-84 na bazę H-3.
Hornet VFA-81 z USS Saratoga wystartowały także z pociskami AGM-88 HARM, jako część ekipy Poobah’s Party. Tuż po starcie z lotniskowca samoloty ustawiły się przy cysternie powietrznej – kolejki były takie, że każdy pilot odczuwał presję, by tankowanie wykonać szybko i bezbłędnie.
F/A-18 leciały na wysokości 25-30 tysięcy stóp w luźniej formacji z wyłączonymi światłami. Każdy pilot miał wyznaczony cel w innym rejonie. Po dwóch godzinach lotu jeden z pilotów, kapitan Anderson, zauważył coś, co wziął za irackiego MiGa-25, przez ogromny, podwójny dopalacz, ale kontroler AWACS-a nie mógł zidentyfikować maszyny. Hornety kontynuowały więc swoją misję, zwłaszcza że za nimi do ataku przygotowywały się już samoloty z dywizjonu VFA-83.
Porucznik Dave Renaud z VFA-83 dostrzegł w pewnym momencie kulę ognia, którą zaraportował jako ofiarę jednego z F-15C. W powietrzu panował ogólnie ogromny chaos z dziesiątkami maszyn wokoło, HARM-ami w powietrzu, ogniem AAA i okazyjnymi SAM-ami. Po wystrzeleniu HARM-ów Hornety zawróciły do domu. Nad granicą z Arabią do Andersona zgłosili się wszyscy piloci oprócz Michaela Scotta Speichera. Przypuszczano, że musiał awaryjnie lądować na jakimś lotnisku, ale wkrótce okazało się, że jeden Hornet nie wrócił. Speicher był pierwszym żołnierzem podczas Pustynnej Burzy, który zginął bezpośrednio w walce. Prawdopodobnie zestrzelił go widziany wcześniej MiG-25 i to właśnie tę kulę ognia zaraportował Renaud. Więcej o tej historii można przeczytać TUTAJ.
Tornado po piasku
Amerykańskim samolotom towarzyszyły także maszyny brytyjskiego RAF-u. Tuż przed osiągnięciem irackiej granicy dwanaście samolotów Tornado zatankowało do pełna w powietrzu i zeszło na wysokość 200 stóp! Amerykanie po wypadku w czasie Pustynnej Tarczy mieli zakaz schodzenia na taki pułap i uważali Brytyjczyków za szaleńców. Tornada mknęły w kierunku bazy lotniczej Tallil.
Strategia kolacji przewidywała „zaoranie” sił powietrznych na lądzie, zamiast ryzykować niepewne wyniki walk w powietrzu. Wrogie samoloty miały być niszczone jeszcze przed startem, a pasy startowe eliminowane z użytku. W tym właśnie specjalizowali się piloci RAF-u.
Niedaleko przed bazą samoloty ustawiły się idealnie na kurs pasów startowych, by uzbrojenie JP233 mogło spaść na całej ich długości podczas jednego ataku. Tuż przed zrzutem piloci zeszli na pułap 180 stóp. JP233 rozrzuciło za sobą 60 małych bombek kasetowych, które podczas uderzenia wgryzały się w asfalt za pomocą jednego ładunku, a wybuch drugiego powodował mały krater. Każdy z nich wymagał długich napraw. Oprócz 60 bombletek, JP233 rozsiewał jeszcze setki malutkich min przeciwpiechotnych, by jeszcze bardziej opóźnić wkroczenie ekipy naprawczej. Tornada opuściły cel i pognały do bazy – cudem nikt nie został zestrzelony w gąszczy ognia baterii AAA.
Inna grupa kończyła właśnie tankowanie przed swoim rajdem na wrogą bazę. Klucz czterech Tornad wyposażony był w bomby 1000-funtowe, z innymi celami niż pasy startowe. Gdy samoloty nadleciały nad Ar Rumaylah, odezwały się baterie AAA. Było już widno, więc broniący mieli o wiele lepszy widok na atakujące samoloty. Tornado Johna Petersa i Adriana Nichola zostało trafione. Ogień był tak gęsty, że spokojne wycelowanie do zrzutu bomb zaczęło być niemożliwe. Pilot zdecydował o zaniechaniu misji.
Gdy samolot zmierzał w stronę domu, został trafiony pociskiem naprowadzanym na podczerwień, którego załoga nie zauważyła. Prawdopodobnie był to SA-7 lub SA-14 wystrzeliwane z ramienia. Maszyną zatrzęsło na boki, a drążek zaczął zachowywać się, jak zanurzony w galarecie. Pilot i nawigator zaczęli przechodzić przez awaryjne checklisty próbując przywrócić sterowanie, ale samolot powoli stawał w płomieniach. Decyzja była jedna – Eject! Z płonącego samolotu wystrzeliły dwa fotele. Wkrótce iracki patrol przejął ich i Brytyjczycy stali się pierwszymi jeńcami tej wojny.
Lot Intruza
Baza H-3 była celem o ogromnym znaczeniu strategicznym, bo oprócz MiGów, stacjonowały tak również wyrzutnie rakiet SCUD. Po Hornetach i ich mniej i bardziej szczęśliwych starciach z MiGami, z lotniskowca USS Saratoga do akcji wyruszyły samoloty A-6 Intruder pamiętające jeszcze czasy wojny w Wietnamie.
Pech chciał, że podczas uzupełniania paliwa nadeszła zimowa burza. Wcześniej Intrudery z USS Keneddy odwołały swój lot nad H-2 właśnie przez niemożność zatankowania w czasie złej pogody. Drużyna z Saratogi wykonała zadanie, choć w turbulencjach graniczyło to z cudem. Wymęczeni piloci z paliwem na pokładzie zeszli na wysokość 500 stóp. Gdy minęli granice, odezwały się baterie AAA. Załogi miały wybór, zupełnie jak w Wietnamie, lecieć nisko wśród ognia działek AAA lub wznieść się wyżej i wypatrywać białych ogonów rakiet SAM.
Dowódca klucza z Saratogi bardziej obawiał się SAM-ów. Liczył na to, że załogom AAA albo skończy się amunicja, albo przegrzeją lufy od zbyt długiego ognia i ostrzał w końcu ucichnie. Drużyna rozdzieliła się na dwie pary. Dowódca Mike Meth zwolnił sześć bomb Mk-83 i zaczął się oddalać. Trzydzieści sekund za nim nadlatywała druga para. Załoga Wetzel i Zaun najpierw dostrzegła jeden pocisk, prawdopodobnie odpalony w Metha, a następnie drugi – już zmierzający w ich stronę. Wetzel błyskawicznie położył samolot na skrzydło i wypuścił chaffy, ale było za późno.
W kokpicie błysnęło białe światło, kontrolka pożaru silnika zaczęła migać. Jedyną opcją było katapultowanie. Wetzel wylądował nieprzytomny, tylko Zaun ogarniał powoli co się dzieje. Okazało się, że towarzysz ma złamane obie ręce, gdy próbował jakoś uwolnić go ze spadochronu.
Druga para samolotów miała podobne kłopoty. Prowadzący uniknął ognia AAA, ale został trafiony rakietą. Po odrzuceniu ładunku funkcją jettison, dymiący samolot zdołał dotrzeć do lotniska w Arabii Saudyjskiej i bezpiecznie wylądować. Wetzel i Zaun siedzieli na pustyni około 1 mili od wrogiej bazy. Do Arabii mieli jakieś 40 mil, a Wetzel był jeszcze połamany. Ukryli się za skalistym wzgórzem, ale tylko, by opóźnić to, co było nieuniknione. Na Saratodze Meth przeklinał swoje wybory taktyczne.
Pierwsza noc nalotów dobiegła końca, ale samoloty non stop lądowały i startowały do kolejnych misji.