Śmigłowce AH-64 Apache słyną ze swojej skuteczności w zwalczaniu czogłów i innych pojazdów, ale nie wszystkie ich misje należą do udanych. Atak na doborową iracką dywizję pancerną Al Medina z 24 marca 2003 roku to z pewnością jedna z najboleśniejszych lekcji, jaką dostali stratedzy US Army. Ponad 30 śmigłowców Apache wpadło tam w starannie przygotowaną pułapkę i z myśliwych szybko stały się ofiarami walczącymi o przetrwanie.
Już po wszystkim wybuchł gorący spór o to, czy to śmigłowce Apache odstawały od wymagań współczesnego walki przez swoją podatność na ogień przeciwlotniczy, czy po prostu zastosowaną niewłaściwą taktykę. I wszystko wskazuje, że winna była raczej zła strategia oraz splot wielu niekorzystnych przypadków.
Zła logistyka
Tuż na początku inwazji na Irak w 2003 roku, śmigłowce z 11. Regimentu Lotniczego przydzielone do 3. Dywizji Piechoty otrzymały zadanie utorowania jej drogi i zniszczenia słynnej dywizji pancernej Al Medina. Atak na doborową jednostkę miał też znacznie pogorszyć morale w armii irackiej. Jej siły rozlokowane były w zachodniej części miasta Karbala, na gęsto zaludnionym terenie, a dane wywiadowcze były bardzo skąpe. Załogi miały się więc zająć również wyszukiwaniem celów. Wszystko to przypominało sytuację z Mogadiszu, która ujawniła, jak bezbronne są śmigłowce nad miejskimi zabudowaniami.
Do tego dochodziły kłopoty logistyczne i złe planowanie. Piloci z 6-6 Cav wspominają, że start misji miał odbyć się z bazy polowej, która jednak nie zdążyła powstać na czas. Apache wyprzedziły w drodze konwój logistyczny, przez co lądowały w szczerym polu, bez żadnego zaplecza. Startu nie opóźniono, więc przez brak wystarczającej ilości ciężarówek z paliwem, trzy śmigłowce nie miały jak zatankować co wyłączyło je z działania. W czasie startu w nocy jeden z pilotów stracił orientację i rozbił maszynę, eliminując kolejną jednostkę z zadania.
Nocna pułapka
31 (lub 32 zależnie od źródła) śmigłowców Apache leciało do celu w kompletnej ciemności, na wysokości ok. 100 stóp. Towarzyszyły im Black Hawki z zapleczem medycznym. 6-6 Cav przypadł środkowy „korytarz”, podczas gdy 101st leciała lewą stroną. Gdy śmigłowce wleciały do Karbali i zaczęły rozglądać za celami, w całym mieście nagle zgasło światło – nastąpiło całkowite zaciemnienie. Po chwili jednak zasilanie wróciło a wraz z nimi rozpoczęła się totalna kanonada z ziemi! Zanik prądu był celowym sygnałem do rozpoczęcia ataku.
W kierunku śmigłowców strzelano z każdej ulicy, dachów, samochodów. Strzelały działka artylerii przeciwlotniczej, jak i zwykłe AK-47 zarówno w rękach żołnierzy, jak i cywili. Znajdujące się nisko nad ziemią Apache zaczęły przyjmować na siebie konkretne trafienia. Piloci mieli tu ogromny problem, bo używając kamery FLIR swojego systemu PNVS, kompletnie nie widzieli pocisków smugowych. O nich donosili im tylko strzelcy lecący w zwykłych goglach NVG. Przez pewien czas próbowano jeszcze jakoś wykonać zadanie, ale wkrótce sytuacja stała się zbyt poważna. Apache obrywały raz za razem, nie mając żadnej opcji, by się schować. Zdecydowano o wycofaniu się.
Jeden ze strzelców CPG z 6-6 Cav, porucznik Jason King, został trafiony w szyję jakąś zabłąkaną kulą z AKM. Donosił przez radio o coraz mocniejszym krwotoku. Aby go ratować, padł pomysł o wykonaniu tzw. crew swap – wymianie załogi. Apache i Black Hawk miały natychmiast wylądować na wrogim terenie, by obecny w Black Hawku chirurg polowy mógł zająć się strzelcem. Dowódca operacji, również lecący w Black Hawku, zająłby wtedy jego miejsce jako CPG, by zapewnić śmigłowcowi pełną siłę ognia. Cztery próby lądowania zakończyły się jednak niepowodzeniem – ogień z karabinów oraz RPG był zbyt silny. Helikoptery w popłochu pędziły z powrotem do bazy. Mimo słabnącej kondycji, King przetrwał podróż i został uratowany.
Najmniej szczęścia miała załoga Apacha „Vampire 1-1” z 1 Dywizji Kawalerii (1st Cav). Ogień z karabinów zniszczył wszystkie systemy hydrauliczne i śmigłowiec rozbił się na lokalnych bagnach. Pilot i CPG wyszli z katastrofy bez szwanku i próbowali się ukrywać, ale ostatecznie złapano ich i uwięziono, pokazując propagandowo w telewizji. Władze irackie utrzymywały, że Apache’a zestrzelił rolnik ze starego karabinu z zamkiem czterotaktowym – władze amerykańskie twierdzą jednak, że musiało to być działko przeciwlotnicze. Co ciekawe, pojmana załoga była przetrzymywana razem z grupą wojsk inżynieryjnych porwanych dzień wcześniej w czasie głośnego incydentu z szeregową Jessicą Lynch. Wszyscy zostali uwolnieni 13 kwietnia.
Chaos podczas lądowania
Wracające z nieudanej misji Apache napotkały jeszcze jeden problem. Chaotyczna ucieczka sprawiła, że między grupami nie było żadnej separacji – wszystkie maszyny przyleciały do bazy w tym samym momencie, powodując totalny chaos w strefie lądowania. Doszło przynajmniej do dwóch incydentów, w których w ostatniej chwili uniknięto kolizji w powietrzu. Lądujące śmigłowce powodowały na ziemi tumany pyłu, co kompletnie zakrywało teren i sprawiało, że nikt nic nie widział. Na szczęście jakimś cudem wszystkie maszyny wylądowały bez szwanku.
Na drugi dzień okazało się, że z 32 Apache’ów tylko jeden uniknął trafień. Średnio każdy śmigłowiec miał od 15 do 20 dziur po kulach różnego kalibru. 16 wirników głównych, 6 silników i 6 wirników ogonowych nadawało się jedynie do kompletnej wymiany. W pewnym dywizjonie ostała się jedna maszyna mogąca wystartować do dalszej walki po tej akcji. Wrak zestrzelonego śmigłowca został w ciągu kilku godzin zbombardowany przez samoloty, by cenna awionika nie dostała się w ręce wroga.
Zmiana taktyki
Po wszystkim ocalałe załogi napisały listy z podziękowaniami do Boeinga, chwaląc jak dużo może znieść Apache, chroniąc przy okazji pilota i strzelca. Stratedzy armijni z kolei zaczęli się zastanawiać nad przyczynami porażki. Dwa dni później powtórzono rajd Apache’ów na Karbalę, ale zastosowano już zupełnie inną taktykę. Przed przylotem śmigłowców trwał 4-minutowy ostrzał artyleryjski. W powietrzu roiło się od samolotów F/A-18C Hornet i innych, które zabezpieczały Apache’om flanki i niszczyły działka AAA sprowokowane przez obecność śmigłowców.
Piloci helikopterów przestali też stosować manewr zawisu do pewniejszego prowadzenia ognia, co czyniło je szczególnie podatne na ogień z ziemi. Zamiast tego stosowano loty po torze typu „race track” od punktu A do B, strzelając w czasie szybkich przelotów. Przy takiej taktyce nie zanotowano żadnych strat własnych, niszcząc równocześnie ponad 30 wrogich pojazdów i obiektów.
Nauczka z 24 marca sprawiła, że śmigłowce Apache w czasie drugiej wojny w Iraku przestały być wykorzystywane do spektakularnych najazdów w nieznane lokacje. Zamiast tego skupiono się na misjach wsparcia sił lądowych CAS (Close Air Support) oraz wstępnego rozpoznania (Armed Reconnaissance), które często przybierały formę ataków za linią wroga. Apache nie latały już same. Zawsze towarzyszyły im F-16 z HARM-ami, EA-6B Prowler do zakłócania elektronicznego, samoloty JSTARS i AWACS. Na wezwanie była też artyleria i myśliwce bombardujące. Później wróciły nad miasta wspomagając piechotę. Ich mobilność tuż nad dachami budynków i precyzja w wyłuskiwaniu konkretnych celów była niezrównanie skuteczniejsza od artylerii. Niektórzy uważają przez to porażkę w Karbali za najbardziej efektywną i pomocną w historii współczesnej sztuki wojennej.
Co by jednak nie mówić, to ta porażka jest niezłą reklamą samego Apache. Przy takiej nawale ognia, gdzie strzelano do nich jak do kaczek, fakt że wszystkie, poza jedną maszyną, wróciły do bazy i nikt nie zginął, to żywa reklama tej maszyny.