Atak na bazę H-3 to niezwykle śmiała i ryzykowna misja lotnicza, która miała miejsce 4 kwietnia 1981 roku podczas wojny iracko-irańskiej. Siły powietrzne Iranu przeprowadziły wtedy nalot na iracką bazę H-3 w zachodnim Iraku, za pomocą ośmiu samolotów F-4E Phantom II z 31 i 32 Dywizjonu Taktycznego IRIAF. Jego skutki były szokujące dla strony irackiej, bez żadnych strat po stronie Iranu. Ze względu na skalę dokonanych zniszczeń, misja ta uchodzi za jedną z najskuteczniejszych w historii wojen lotniczych.
Długie planowanie
Baza H-3 była położona na pustyni, blisko granicy z Syrią, ok. 435 kilometrów od Bagdadu (obecnie cały obiekt jest opuszczony). Składała się z kompleksu trzech lotnisk położonych blisko siebie, w tym głównej H-3 Main z dwoma pasami, północnej H-3 Northwest i południowej H-3 Southwest. Była tam też odpowiednio szeroka droga kołowania, która mogła awaryjnie pełnić rolę pasa – tak samo można było wykorzystać biegnącą obok autostradę. Obiekt był praktycznie maksymalnie oddalony od Iranu, o ok. 1000 kilometrów i uważany za w pełni bezpieczny – pełnił rolę bazy pomocniczej i zaopatrzeniowej.
Misję ataku w głąb Iraku planowano już wcześniej, ale raz zrezygnowano z niej przez negatywne wyniki prób z tankowaniem, a lutym 1981 przeszkodziła niska warstwa chmur.
(baza H-3 jest odtworzona w DCS na mapie Syria)
Zwykle miały tam stacjonować dywizjony samolotów transportowych oraz MiGi-21 i stare samoloty Hawker Hunter. Iran uzyskał jednak dane wywiadowcze, że Irak przygotowuje się do zmasowanego ataku lotniczego i gromadzi tam swoje największe siły – zapasy amunicji, części zamiennych, pachnące nowością myśliwce Mirage F-1 oraz sowieckie bombowce Tupolew. Ulokowanie ich w H-3 miało być bezpiecznym sposobem na trzymanie sprzętu z dala od wroga. Wywiad izraelski przesłał Iranowi zdjęcia pokazujące ponad 50 samolotów i śmigłowców stacjonujących w bazie w tamtym czasie.
Sprytny fortel z cysternami
Najbliższą irańską bazę lotniczą dzieliło z H-3 aż 1500 kilometrów. Najszybszy lot w linii prostej wymagałby przelotu nad Bagdadem, całą linią najgęstszej sieci obrony przeciwlotniczej i kilku tankowań w powietrzu nad Irakiem, co z oczywistych powodów nie było brane pod uwagę. Trasa południowa oznaczała lot nad kompletnie płaskimi terenami pustynnymi, bez żadnej osłony oraz wystawienie się na amerykańskie AWACS-y obejmujące ten rejon. Zdecydowano się więc lecieć wzdłuż północnej granicy z Turcją tuż nad szczytami gór, a potem na syryjsko-iracką, słabo zaludnioną pustynią. Wysokość przelotowa nie miała przekraczać 300 stóp, by unikać wykrycia przez radary.
Problemem cały czas był dystans, który do celu i z powrotem wynosił ok. 3500 kilometrów. Phantomy musiały kilkukrotnie skorzystać z tankowania w powietrzu i to było największym wyzwaniem. Iran dysponował Boeingami 747 i 707 do takich celów, które jednak musiały się jakoś znaleźć po drugiej stronie Iraku. Planowano start z Syrii, ale kraj ten odmówił współpracy – Iran zastosował więc sprytny wybieg.
Jeden z Boeingów 747 wysłano w lot rejsowy do Europy. W drodze powrotnej piloci zgłosili awarię samolotu, a najbliższym lotniskiem było to w Damaszku – stolicy Syrii. Po „awaryjnym” lądowaniu, już z Iranu wysłano drugiego Boeinga, niby wiozącego zapasowe części. W dniu misji, 4 kwietnia, oba samoloty wystartowały z Syrii do domu, ale przelot w rejon Turcji i zgłoszenie się tamtejszemu kontrolerowi znacznie opóźniono. Samoloty zeszły na minimalną wysokość nad syryjską pustynią i czekały tam na myśliwce F-4E Phantom II.
Atak na bazę H-3
Samolotów biorących udział w misji było więcej. Trzeci Boeing 747 oraz C-130 krążyły nad Iranem i pełniły rolę stanowiska dowodzenia oraz huba komunikacyjnego pomiędzy kwaterą główną sił powietrznych IRIAF i poszczególnymi maszynami. Cztery myśliwce F-14 Tomcat przeczesywały swoimi potężnymi radarami przestrzeń Iraku i pilnowały, by w kierunku Phantomów nie udały się wrogie myśliwce.
Trzy samoloty F-5E Tiger II z bazy Tabriz przeprowadziły z kolei mały nalot dywersyjny na lotnisko w Hurriya. Skuteczność tej akcji jest nieznana, ale zniszczenia nie były w tym przypadku istotne – chodziło tylko o odwrócenie uwagi od północnej części kraju i skupienie irackich sił jak najdalej od lecących Phantomów.
10 samolotów F-4E wystartowało z bazy w Hamadan i pomknęło w stronę tureckiej granicy. Celowo wybrano odległe lotnisko, znacznie wydłużające dystans do celu, by nie alarmować Irakijczyków, którzy zapewne wykryliby start dużej liczby Phantomów blisko swojej granicy. Dwa F-4E pełniły rolę rezerwy i zawróciły do domu zaraz po pierwszym tankowaniu, jeszcze nad północnym Iranem z samolotu Boeing 707. Osiem samolotów dotarło do granicy z Turcją, a potem już do Iraku, lecąc cały czas nie wyżej niż 300 stóp (100 metrów), nad górskimi szczytami i pustynią.
W pewnym momencie Phantomy ponoć wykryły dwa irackie MiGi-23 na patrolu, ale wrogie samoloty nie dostrzegły ich. Po wkroczeniu na teren Iraku zakazana była wszelka komunikacja radiowa. Znalezienie cystern polegało tylko na systemie TACAN i bystrym wzroku – nawigacja pośrodku pustyni, bez absolutnie żadnych punktów odniesienia była niezwykle trudna. Piloci Boeingów ponoć zataczali ciasne kręgi, by słońce odbijało się od powierzchni samolotu i pozwoliło szybciej dostrzec maszyny. W końcu Phantomy rozpoczęły niezwykle niebezpieczny manewr tankowania w powietrzu, przeprowadzony ponoć na wysokości zaledwie 1000 stóp nad iracką pustynią (inne źródło mówi o 300 stopach).
Tuż przed celem drużyna podzieliła się na dwie grupy: Alvand i Alborz, atakujące trzy rejony bazy: H-3 Main, H-3 Southwest i H-3 Northwest. Phanotmy uzbrojone były w bomby ogólnego przeznaczenia, zapewne typu High Drag oraz kasetowe, przeciwczołgowe BL 755 z bombletkami High Explosive.
Atak kompletnie zaskoczył Irakijczyków i Phantomy nie napotkały praktycznie żadnej zbrojnej odpowiedzi. Na początku zbombardowano wszystkie pasy startowe kompleksu H-3, a następnie przeprowadzono nawroty i kolejne ataki skupiające się na zaparkowanych maszynach. Co ciekawe, bomby kasetowe użyto do uszkodzenia hangarów bazy. Wiele samolotów miało być zniszczonych za pomocą działka. Po wykorzystaniu zapasów amunicji Phatomy poleciały do domu. Irak ponoć poderwał myśliwce z innej bazy, ale nie nawiązały one walki z Phantomami.
Sprzeczne głosy propagandy
Propaganada obu krajów podaje zupełnie inne skutki wielkiego nalotu. Irak twierdzi, że zniszczone mu zaledwie jednego MiGa-21, ale ponoć później doszło do wielu egzekucji oficjeli wojskowych odpowiedzialnych za obronę i bezpieczeństwo. Iran podaje, że zniszczono w sumie aż 48 różnych maszyn na ziemi, wliczając w to: 3 transportowe An-12, 1 bombowiec Tu-16, 4 MiGi-21, 5 Su-20/22, 8 Mig-ów-23, 2 Mirage F1 i 4 śmigłowce.
11 innych samolotów miało być uszkodzonych w stanie wykluczającym ewentualną naprawę. W ataku miało zginąć dwóch irackich pilotów oraz 14 osób z personelu naziemnego, w tym goście z Egiptu i NRD. 25 osób miało zostać ciężko rannych. Bez względu na prawdziwą skalę zniszczeń, atak ponoć znacznie obniżył zdolności irackiego lotnictwa i nie doszło po nim do żadnego odwetu na podobną skalę.
Irański „Żelazny orzeł”
Irańczycy są do dziś bardzo dumni z tej akcji. W 1995 zrobili o tym swojego „Żelaznego orła” – film fabularny przedstawiający cały atak i jego bohaterów, łącznie z niezłymi ujęciami samolotów F-4E Phantom II. Film można obejrzeć w całości na YT, o ile pogodzicie się z brakiem tłumaczenia choćby na angielski. Dla scen bombardowania stojących Su i MiGów z Phantomów bez żadnego CGI – zdecydowanie warto!