Lata 90. ubiegłego wieku były okresem wielkiego sprawdzianu dla samolotów bojowych kilku generacji. Podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, interwencji w byłej Jugosławii czy Kosowie wiele używanych do dziś maszyn brało udział w trudnych i niebezpiecznych akcjach militarnych. Mimo ogromnej przewagi lotnictwa NATO, niektóre z nich kończyły się tragicznie dla pilotów.
Tak właśnie było podczas pierwszych godzin operacji Pustynna Burza. Jeden z czterech Hornetów, które wysłano przeciw irackim radarom nie wrócił. Historia pierwszego utraconego samolotu w wojnie w Zatoce rozpoczęła się 17 stycznia 1991, a swój koniec znalazła… 2 sierpnia 2009 roku!
Lt. Cdr. Michael Scott Speicher, członek dywizjonu VFA-81 The Sunliners, wystartował z lotniskowca USS Saratoga w grupie czterech samolotów F/A-18 Hornet. Po 20 minutach wszyscy już tłoczyli się wokół latającego tankowca.
Droga do celu odbywała się na wysokości 25-30 tyś stóp z wyłączonymi światłami i w luźnej formacji. Każdy pilot i tak miał cel w trochę innym rejonie. W pewnym momencie dowodzący grupą komandor Anderson spostrzegł samolot wzbijający się w powietrze z lotniska w oddali. Długi, podwójny ogień dopalacza podpowiadał, że to iracki MiG-25. Przepisy zabraniały im jednak otworzyć ogień!
Podczas pierwszych godzin Pustynnej Burzy w powietrzu znajdowały się setki samolotów koalicji. Każde odpalenie rakiety do celu powietrznego wymagało potwierdzenia z samolotu AWACS, by uniknąć pomyłkowego friendly-fire. AWACS jednak nie miał pewności, co do zgłoszonego obiektu i mimo wezwań Andersona, klasyfikował cel jako niezidentyfikowany. Pilot MiGa wykorzystał bierność przeciwnika, wyłączył dopalacze i zniknął z pola widzenia. Hornety kontynuowały swoją misję z pociskami HARM przeciw radarom.
Samoloty z siostrzanego dywizjonu VFA-83 nadlatywały tuż za Sunlinersami. Pilot jednego z nich wspomina absolutny chaos w powietrzu – mknące HARMy, gęsty ogień artylerii przeciwlotniczej i mieniące się wszystkimi ikonkami, brzęczące odbiorniki zagrożenia RWR. W tym całym bałaganie, 5 mil na prawo, zobaczył nagle jasną eksplozję – prawdopodobnie F-15C strącił jakiegoś MiGa.
Hornety wystrzeliły swoje HARMy i zawróciły w stronę tankowców i lotniskowca. Blisko granicy z Arabią Saudyjską każdy pilot zameldował swój status – każdy oprócz Speichera. Uznano, że z resztką paliwa wylądował gdzieś na wyznaczonym wcześniej, zapasowym lotnisku. Dziwne było to, że nie odzywał się przez całą misję, ale piloci generalnie mieli nie używać radia, by nie pogłębiać komunikacyjnego chaosu w eterze podczas tak wielkiej operacji.
Na pokładzie lotniskowca było już jasne, że Speicher nie wrócił. Nikt jednak nie wiedział, co się z nim stało. Nikt nie wiedział, czy potrzebna jest misja ratunkowa i gdzie. Nie widziano spadochronu, nie było wezwań przez radio. Pentagon uznał, że pilot nie żyje i ogłosił pierwszą ofiarę Pustynnej Burzy, która zginęła podczas walki. Strata Speichera mocno podkopała morale pilotów na Saratodze. Uważali go za świetnego lotnika, który mimo swojego wyszkolenia nie przeżył.
Po wojnie wersja Pentagonu mówiła o zestrzeleniu Horneta przez pocisk SAM. Nikt z pilotów jednak w to nie uwierzył. Speicher leciał jakieś 200 kilometrów na zachód od Bagdadu, nad kompletnie wyludnionym regionem. Sprawą zaczęli interesować się dziennikarze, coraz bardziej głośna była też rodzina pilota mająca za złe oficjelom, że nie postarano się nawet o zlokalizowanie miejsca katastrofy. Pojawiły się domysły, że być może Speicher żyje i jest przetrzymywany w irackim więzieniu.
W grudniu 1993 roku pewien oficer armii Kataru polował w Iraku i natknął się na wrak F/A-18. Zrobił zdjęcia i wysłał je do ambasady USA. Widać było na nich oznaczenia lotniskowca USS Saratoga. Owiewka leżała w sporej odległości od wraku, co sugerowało, że pilot mógł się katapultować.
Irak wtedy wciąż znajdował się pod rządami Saddama Husseina. Aż dwa lata zajęło spreparowanie fikcyjnej misji pod przykrywką akcji Czerwonego Krzyża, by specjaliści z US Navy dostali sie do wraku. Gdy w końcu przybyli, na miejscu został sam szkielet kadłuba ograbiony z awioniki. Nie było żadnych śladów po pilocie.
Analizy pozwoliły jednak ustalić, że Hornet leciał na wysokości 28 tysięcy stóp z prędkością 620 węzłów, kiedy oberwał pociskiem powietrze-powietrze, prawdopodobnie AA-6 wystrzelonym przez MiGa-25. Speicher uruchomił katapultę i opuścił samolot. Tyle ustalili biegli. Na ziemi nie było śladu po fotelu pilota.
W 2001 roku CIA twierdziło, że Speichera albo pojmano, albo zabrano jego ciało do Bagdadu. Reżim Saddama utrzymywał, że nie wie o co chodzi. Do prasy trafiały raz po raz niesamowite historie, np. o tym, że jego imię widziano wyryte w celi w irackim więzieniu.
Poszukiwania ciała Speichera nasiliły się, gdy armia USA wróciła do Iraku z kolejną inwazją w 2003 roku. Żołnierze wypytywali tubylców o amerykańskiego pilota z lat 90. W 2009 roku pojawił się ślad! Jeden z mieszkańców okupowanej prowincji przypomniał sobie, że grupa Beduinów pochowała kogoś na pustyni, niedaleko miejsca katastrofy Horneta. Zaprowadził oddział Marines do grobu, z którego wykopano resztki szkieletu.
Analiza dentystyczna potwierdziła, że był to Speicher. Nigdy jednak nie ustalono, czy pilot zginął podczas katapultowania, w wyniku obrażeń po zestrzeleniu, przy lądowaniu czy też może został zabity już na ziemi.
Pogrzeb kapitana odbył się 13 sierpnia 2009 roku, osiemnaście lat po zestrzeleniu.
Szalona opowieść